Łyknęłam Ruiny Gorlanu (tom 1 Zwiadowców), bo mam słabość – jeszcze od czasów Thorgala – do facetów z mocno napiętym łukiem. Poza tym czasem lubię sięgnąć po coś bardzo popularnego, by wiedzieć, o co ten szum. Więc sorki, ta pozycja oczywiście nietuzinkową nie jest.
Przeczytałam i nadal nie znam źródeł popularności cyklu, a w każdym razie książki rozpoczynającej serię. Jest stereotypowo do bólu. Dowiedźmy tego prędziutko: sierotka podrzucona pod drzwi zamkowego sierocińca, nieznani rodzice (wiadomo tylko, że ojciec bohater), niezwykłe zdolności i inteligencja, trudna przyjaźń i w finale wielki triumf. Nosz, kurza dupa, po pierwszym rozdziale mogłam przewidzieć zakończenie. A styl jest żaden.
Mąż pocieszał, że tak widocznie się pisze dla dzieci.