poniedziałek, 30 września 2013

Drugie Życie Książki - jak stałam się książkowym łupieżcą

To było całkiem nowe doznanie. By dostać książki musiałam wykazać się spostrzegawczością, refleksem, sprytem i pewna dozą bezwzględności. Element sprawnościowy i rywalizacyjny rozgrywki, plus posmak hazardu - taki poziom adrenaliny powinien zawsze towarzyszyć literaturze.

poniedziałek, 23 września 2013

Kristin Kimball "Brudna robota" - niech ktoś zje moje serce



Przypadkiem zaraz po przeczytaniu o trzydziestoparoletniej singielce z Londynu, która postanawia zmienić swoje życie, łyknęłam wspomnienia trzydziestoparoletniej singielki z NY, która... postanawia zmienić swoje życie. Pierwsza wybrała model wiecznych wakacji, więc niewiele z tego wynikło. Druga zamieniła jedwabie na drelich, pióro na motykę, a szpilki na ugnojone buciory. Z wakacjami nie miało to nic wspólnego, ale się udało. Tyle że Kristin w pewnym sensie miała łatwiej niż Lucy - Kristin się zakochała.

środa, 18 września 2013

Najki - cz. 2 - Największe rozczarowanie

Najki, ale z innej bajki
Czy pamiętasz swoje największe rozczarowanie książkowe? Czekałaś długo, cenisz / ceniłeś autora, zapowiedzi wydawnicze obiecywały strzał w dziesiątkę, książka wydawała się idealnie pod ciebie, a tu tzw. kupa? Oto moje najboleśniejsze przypadki.

Zacznę od serii, z którą jestem na tyle związana emocjonalnie, że czytam całość zawsze, gdy dopadnie mnie choróbsko wymagające leżenia (dlatego choruję b. rzadko, bo dobre rzeczy miło sobie dawkować). Tak naprawdę to w tym problem, że nie mogę czytać całości, bo uważam, że seria jest świetna, a w porywach genialna, ale tylko do 20. odcinka włącznie.

niedziela, 15 września 2013

Słowa na niedzielę - cz. 7

Dzisiejsze SNN nie są tak perwersyjne jak lubię, ale postaram się coś z nich wycisnąć.

Alopata - lekarz stosujący leki konwencjonalne, czyli na zasadzie znoszenia się, przeciwieństwa, np. przeciwbólowe na ból. Określenie wymyślone przez ojca homeopatii (niech jego nazwisko skryją mroki), żeby odróżnić się od medycyny naukowej. Przy okazji przypomnienie: jak się nazywa medycyna alternatywna, której działanie udowodniono? Odpowiedź: medycyna. (polecam Tima Minchina)

Didgeridoo - instrument dęty australijskich aborygenów. Jestem trochę rozczarowana. Miałam zupełnie inne skojarzenia z tą nazwą. Skojarzenie było w sumie słuszne, bo to w końcu po prostu fujara.

Odprzodkowywać - nie ma to nic wspólnego z kastracją, uff. Przodek to wózek do holowania dział, więc odprzodkowanie to prawdopodobnie zdjęcia armaty z przodka.

Konwentykiel - żartobliwie o spotkaniu jakiejś organizacji, a dawniej o zebraniu sekty religijnej. Wisława Szymborska zgłosiła kiedyś obiekcje, czy jako niewierząca może wziąć udział w drugoobiegowej imprezce w tynieckim klasztorze.

Szarwark - obowiązek dostarczania ludzi i wozów do robót publicznych. We wspomnieniach o Kornelu Filipowiczu określał konieczność wożenia obojga wybitności (czyli głównego bohatera wraz z przyszłą noblistką) nad rozmaite rzeczki, jako że Filipowicz był zapalonym wędkarzem bezsamochodowcem.

Lucy Edge "Najgorsza w szkole jogi" - duchowy shopping

Czasem recenzentka musi zrobić i to - musi napisać, że książka nie jest dobra. Co wcale nie oznacza, że tak zupełnie nie opłaca się jej przeczytać.

Pomysł, na którym jest osadzona ta autobiograficzna opowieść, nie jest oryginalny: pani rzuca pracę w londyńskiej agencji reklamowej (specjalność - reklama margaryny), bo jej życie jest miałkie. Wyjeżdża do Indii, w poszukiwaniu sensu życia i sposobu na dogłębną zmianę. Przez pół roku peregrynuje szlakiem najsłynniejszych aśramów (miejsc poszukiwań mistycznych, ośrodków skupionych wokół duchowego przywódcy) oraz najmodniejszych szkół jogi, i jej życie nadal jest miałkie. Koniec fabuły.

piątek, 6 września 2013

"Byliśmy u Kornela: Rzecz o Kornelu Filipowiczu" - kunszt życia

Jestem wzrokowcem jak cholera. Nie dla mnie audiobooki - gdy mi ktoś czyta, to zwykle nie chwytam sensu, nie wspominając o delektowaniu się tekstem. Ale moje pierwsze spotkanie z twórczością Kornela Filipowicza odbyło się przez uszy i, o dziwo, wrażenie było piorunujące.

Czy ktoś pamięta audycję Pod tytułem w radiu Tok FM? To tam prowadzący, Roman Kurkiewicz (który już na zawsze w naszym domu zostanie Kluskiewiczem, bo się raz przejęzyczyłam, a mieszkam z taki jednym złośliwcem), poświęcił pół audycji na przeczytanie w całości opowiadania Gutmann albo ostatnia przed wakacjami lekcja języka niemieckiego z tomu Cienie. Nie pamiętam, czy najpierw ostrzegł, że oto nad talerzem zupy (w kuchni radio mięliśmy) dotkniemy absolutu. Przylutowało nas do taboretów jak bufetowego z Mistrza i Małgorzaty. Zaraz ruszyłam do ukochanej biblioteki, gdzie Cienie jakby na mnie czekały i mówię wam - czytajcie Filipowicza.

wtorek, 3 września 2013

Craig Thompson "Blankets. Pod śnieżną kołderką" - ostro pod górkę

O tym komiksie napisano już wiele entuzjastycznych recenzji, a portal Komiksomania umieścił go na liście 30 komiksów, które musisz przeczytać przed śmiercią (mam nadzieję jeszcze troszku pociągnąć, bo miałam przyjemność z 9 z listy). Faktycznie od autobiograficznej opowieści Craiga Thompsona, przedstawiającej jego dzieciństwo i młodość, nie mogłam się oderwać, a emocje aż rozsadzają to prawie 600-stronicowe tomiszcze. Piękna kreska, wiele pomysłów graficznych - myślę, że rysowanie zajęło artyście kilka lat życia. Możemy mu tylko podziękować, że się odważył na tę gigantyczną pracę i rozgrzebanie na nowo starych ran.

I tu dochodzę do największego źródła podziwu dla rysownika: jak bardzo można mieć pod górkę, gdy się dorasta, i mimo wszystko nie zatracić wrażliwości i przekuć te nieszczęścia na sukces artystyczny! Craig doświadczył biedy, agresji w szkole, przemocy w domu, miał za rodziców fundamentalistów religijnych (w amerykańskiej prowincjonalnej wersji), był wykorzystywany seksualne i zastraszanym w szkółce niedzielnej.