Jestem wzrokowcem jak cholera. Nie dla mnie audiobooki - gdy mi ktoś czyta, to zwykle nie chwytam sensu, nie wspominając o delektowaniu się tekstem. Ale moje pierwsze spotkanie z twórczością Kornela Filipowicza odbyło się przez uszy i, o dziwo, wrażenie było piorunujące.
Czy ktoś pamięta audycję Pod tytułem w radiu Tok FM? To tam prowadzący, Roman Kurkiewicz (który już na zawsze w naszym domu zostanie Kluskiewiczem, bo się raz przejęzyczyłam, a mieszkam z taki jednym złośliwcem), poświęcił pół audycji na przeczytanie w całości opowiadania Gutmann albo ostatnia przed wakacjami lekcja języka niemieckiego z tomu Cienie. Nie pamiętam, czy najpierw ostrzegł, że oto nad talerzem zupy (w kuchni radio mięliśmy) dotkniemy absolutu. Przylutowało nas do taboretów jak bufetowego z Mistrza i Małgorzaty. Zaraz ruszyłam do ukochanej biblioteki, gdzie Cienie jakby na mnie czekały i mówię wam - czytajcie Filipowicza.
Gdy na półce nowości (oczywiście znowu w tej bibliotece) dostrzegłam Rzecz o KF - z tymi postaciami, kapelusikami, turystycznym stoliczkiem i bukietem polnych kwiatów - zalały mnie ciepłe uczucia. To bardzo dobry powód, by przeczytać książkę. Do tego przypomniałam sobie, że i Wisława Szymborska, długoletnia towarzyszka życiowa pisarza, i sam nasz główny bohater mieszkali kilkadziesiąt metrów od moich nieżyjących dziadków, za którymi tęsknię. Nadzieja na odnalezienie choć cienia klimatu tej części Krakowa i tamtych czasów była więc drugim bardzo dobrym powodem, dla którego książka znalazła się w mojej torbie.
I świetnie się stało, bo od pierwszych stron poczułam, że czytam o kimś wyjątkowym, o kimś po prostu szlachetnym. Najlepiej w tej sprawie oddać głos przyjaciołom pisarza:
- Karl Dedecius Kornel miał od samego początku [...] kwalifikacje na przyjaciela idealnego. Szczery, bez najmniejszego cienia fałszu, uczynny bezinteresownie [...]. (str. 173)
- Janina Katz [...] zbliżał się okres nagonki na Żydów i Filipowicz był dla mnie - a wiem, że i dla wielu innych - człowiekiem, który samą swoją obecnością nie pozwala przekląć do reszty tej ziemi, którą nazywaliśmy ciągle ojczyzną. (str. 189-190)
- Urszula Kozioł Czy ktokolwiek mógł nie polubić Kornela z tym jego zmysłem przyjaźni, koleżeństwa, z jego prawością, rzetelnością, ale też z niesamowitym poczuciem humoru? (str. 194)
Oprócz literatury (codziennie od rana przez kilka godzin wystukiwanej dwoma palcami na maszynie) jego życie wypełniały pasje (kajakarstwo, wędkowanie), przyjaciele (dla ludzi zawsze miał czas, celebrował spotkania) i używki (napić się legendarnej neski u Kornela było marzeniem wszystkich początkujących pisarzy, kornelówka była chyba zarezerwowana dla najbliższych osób, no i nieodłączny papieros). Generalnie mistrz nie stronił od drobnych przyjemności - wspominane są karcioszki, wódeczka i... serial Isaura. Szymborska dzielnie mu w tym sekundowała, ale też i "jędzowała", np. pędząc do domu grubo przed dziesiątą. (str. 150)
Dowiadujemy się tego ze wspomnień wielu przyjaciół oraz tekstów autobiograficznych i wywiadu z głównym bohaterem. Wiele wypowiedzi dotyczy twórczości KF. Przewija się refren, że choć wybitna, to niedoceniona. Cóż, nigdy nie słyszałam, by jakiś literaturoznawca odmówił mu wielkości, a że Filipowicz mistrzostwo osiągnął w krótkich opowiadaniach, więc trudno by było z tego sklecić serial dla HBO. Czy jemu samemu zależałoby na tłumie wielbicieli? Ma swoje gronko wyznawców, w bibliotekach jest sporo wydań z lat 70. i 80. oraz kilka wznowień sprzed kilku czy kilkunastu lat. Przypuszczam, że nigdy nie zostanie całkowicie zapomniany, ale, by tego przypilnować, powtarzam - czytajcie Filipowicza.
I jeszcze na marginesie: wydawało by się, że taka środowiskowa książka - wspomnienie o niezbyt popularnym pisarzu - będzie, wciśnięta na regał, kwilić za czytelnikiem, aż po 20 latach ją wyrzucą. A tu proszę, jestem siódmą osobą, która ją pożyczyła od zeszłego roku! Coś widzę, że jeśli się zgromadzi w miłym miejscu dużo dobrych książek i dołoży do nich fachowych opiekunów księgozbioru, to czytelnicy zjawią się błyskawicznie i to w ilościach podnoszących różne słupki i wykazy czytelnictwa. Więc słuchajcie, szanowne czynniki, biadolące nad upadkiem - takie miejsce nazywa się biblioteką, a żeby były w nim rzeczone książki, potrzebne są stosowne fundusze. I słupki pójdą w górę.
Dowiadujemy się tego ze wspomnień wielu przyjaciół oraz tekstów autobiograficznych i wywiadu z głównym bohaterem. Wiele wypowiedzi dotyczy twórczości KF. Przewija się refren, że choć wybitna, to niedoceniona. Cóż, nigdy nie słyszałam, by jakiś literaturoznawca odmówił mu wielkości, a że Filipowicz mistrzostwo osiągnął w krótkich opowiadaniach, więc trudno by było z tego sklecić serial dla HBO. Czy jemu samemu zależałoby na tłumie wielbicieli? Ma swoje gronko wyznawców, w bibliotekach jest sporo wydań z lat 70. i 80. oraz kilka wznowień sprzed kilku czy kilkunastu lat. Przypuszczam, że nigdy nie zostanie całkowicie zapomniany, ale, by tego przypilnować, powtarzam - czytajcie Filipowicza.
I jeszcze na marginesie: wydawało by się, że taka środowiskowa książka - wspomnienie o niezbyt popularnym pisarzu - będzie, wciśnięta na regał, kwilić za czytelnikiem, aż po 20 latach ją wyrzucą. A tu proszę, jestem siódmą osobą, która ją pożyczyła od zeszłego roku! Coś widzę, że jeśli się zgromadzi w miłym miejscu dużo dobrych książek i dołoży do nich fachowych opiekunów księgozbioru, to czytelnicy zjawią się błyskawicznie i to w ilościach podnoszących różne słupki i wykazy czytelnictwa. Więc słuchajcie, szanowne czynniki, biadolące nad upadkiem - takie miejsce nazywa się biblioteką, a żeby były w nim rzeczone książki, potrzebne są stosowne fundusze. I słupki pójdą w górę.
Moja ocena: 4,5/6
BiblioNETka: 4,5/6
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz