Jak każda szanująca się blogerka książkowa mam ten typowy problem, że rośnie mi tak zwany stos. Poza tym "w ruinie są finanse" - też raczej typowo. W związku z tym już dość dawno opuściłam szlaban na kupowanie.
No i dziś zgrzeszyłam, ale oni są tego warci. Andrzeja Dobosza przedstawiać nie muszę, a jeśli ktoś się jednak ostał w barbarzyńskiej niewiedzy, niech sobie dyskretnie śledzi tego bloga. Generała w bibliotece czytało się rozkosznie (spójrzcie na oceny), przy Pustelniku liczę, jeśli nie na spazmy, to chociaż powtórkę bardzo dobrych wrażeń.
Mieczysław Abramowicz to już bardziej tajemnicza postać. Według Biblionetki oprócz zakupionego dziś zbioru opowiadań wydał poradnik o uprawie kaktusów (a może to pomyłka, zbieżność nazwisk?), a tak w ogóle jest historykiem teatru (nudy...). I tu nagle z pana od kaktusów i starych przedstawień wyłoniła się taka książka! Każdy przyniósł, co miał najlepszego była nominowana do Nike i Nagrody Literackiej Gdynia. Dla mnie była lekturą wstrząsającą i wspaniałą. Kupiłam ją głównie po to, by pożyczać znajomym, ale chcę ją jeszcze raz przeczytać, a może nawet odważę się opisać.
Każdy przyniósł, co miał najlepszego / Mieczysław Abramowicz ; słowo/obraz terytoria, 2006, wyd. 2.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz