piątek, 23 sierpnia 2013

Marek Sadzewicz "Oflag" - zahibernowani dżentelmeni

II wojna światowa, wieś w okolicach Płocka. W gospodarstwie mojego pradziadka trwa rewizja. Niemiecki żołnierz, szukając ukrytych zapasów jedzenia, próbuje wejść na strych, lecz w wąskim otworze cały czas zawadza karabinem przewieszonym przez plecy. Pradziadek mamroce pod nosem po polsku: "Daj, ch..., to ci ten karabin potrzymam." Na to Niemiec odmrukuje po niemiecku: "Pewnie, żebyś mi, ch..., w dupę strzelił." I obaj wybuchają niepohamowanym śmiechem. Trafił się Niemiec swojak.

Taki klimat, kojarzący się z filmem Jak rozpętałem II wojnę światową, znajdziemy też w Oflagu, który jest opisem pobytu autora w niemieckim obozie jenieckim dla oficerów. Początkowo w koszarach w Choszowie, potem w Oflagu 2 D Gross-Born przesiedział Sadzewicz, wraz z tysiącami polskich oficerów, calutką wojnę. Bez nienawiści, bez dramatyzowania, za to z olbrzymim poczuciem humoru opisuje uwięzienie, warunki obozowe i niecodzienną społeczność, jaką stworzyli stłoczeni przez 5 lat na niewielkim obszarze mężczyźni. Co ciekawe, pamiętnik powstawał na bieżąco. W tym wypadku humor i dystans nie są więc dodane dopiero po latach, lecz towarzyszą Sadzewiczowi nawet w najokropniejszych chwilach.

Oflag to nie obóz koncentracyjny. Jeńcy, dzięki ochronie konwencji genewskiej (częściowo respektowanej przez okupanta) są traktowani dość dobrze, nie podlegają obowiązkowi pracy i korzystają z takich przywilejów jak wymiana korespondencji i paczek (pod koniec wojny zdarzało się, że to oni wysyłali coś swoim bliskim), swoboda poruszania się po obozie czy własne dowództwo. Jest im wypłacany żołd (w specjalnej lagrowej walucie), chodzą w polskich mundurach, mają orzełki na rogatywkach, a niemiecki komendant obozu zwraca się do nich "meine Herren". Jeńcy to niemal wyłącznie wykształceni, inteligentni faceci, więc wymyślają sobie setki zajęć, byle nie poddać się rozpaczy i nudzie. Samokształcenie, teatr, prasa, biblioteka, wykłady, kluby sportowe, ogródki i życie towarzyskie plenią się swobodnie.

Organizacja (czyt. kradzież) pieca.
Dodatkową atrakcją jest gra w kotka i myszkę ze strażnikami. W obozie kwitną przemyt i konspiracja. Niemcy traktowani są z góry, jako półgłówki z typowo niemieckim "szufladkowym" umysłem. Prosty niemiecki żołnierz, za łapówkę chętnie oddający najdziwniejsze - częstokroć zdecydowanie sprzeczne z interesem Rzeszy -  przysługi, "to szkop swój - oswojonym" (str. 90). Gdy podczas pożaru Niemcy tracą głowy i kompletnie nie panują nad sytuacją, Polacy automatycznie przejmują komendę, a nawet bezceremonialnie wymyślają ogłupiałym zwycięzcom (str. 70-71).

Społeczność oflagu rządzi się specyficznymi prawami. Własność prywatna jest święta, własność publiczną można zwędzić bez skrupułów. Wokół podziału jedzenia narosło mnóstwo rytuałów, mających zapobiec niesprawiedliwości. Gdy do obozu zostają "dokwaterowani" powstańcy warszawscy, okazuje się, że na ich tle przedwojenni oficerowi, odcięci w oflagu od wojennej rzeczywistości, wypadają jako uczciwsi, bardziej koleżeńscy i bezinteresowni. Tak jakby w obozie przetrwał duch przedwojennego dżentelmena.

Więźniowie mają nielegalne radio, więc do obozu docierają informacje ze świata. Dni powstania warszawskiego cały obóz przeżył "w podniosłym zachłyśnięciu uwielbienia dla bohaterstwa bezprzykładnego w dziejach" (str. 218). Ale tuż po upadku następuje straszna refleksja. Już wtedy zadawano pytania, które do tej pory budzą olbrzymie emocje i wielu bulwersują. Kto się ważył wziąć na siebie odpowiedzialność za zabicie miasta? I kto pomyślał, że szaleństwem zaimponujemy światu? "Sami wyrwaliśmy sobie trzewia" (str. 219) - krzyczy główny bohater. Niemniej na wieść, że do obozu przybędą powstańcy, oficerowie czynią wzruszające przygotowania (m.in. oszczędzają jedzenie z własnych głodowych porcji), by podjąć ich najserdeczniej. No tak, przy tych scenach to się popłakałam.

Bo w ciąg komicznych przygód autor wplata niekiedy obrazy i myśli niezwykle poruszające, wzruszające, bolesne, które tym większą mają siłę rażenia. Oflag jest więc jedynym w swoim rodzaju dokumentem tego dziwacznego wycinka polskich losów, ale też bardzo dobrą literaturą.

Moja ocena: 5,5/6
BiblioNETka: 4,88/6

Oflag / Marek Sadzewicz ; rys. Mirosław Pokora ; wyd. PIW, 2005.

3 komentarze:

  1. Grzesiuk też tak chyba podchodził? Bez nadęcia? Ciekawie wygląda ten "Oflag", dziękuję.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jest tu pewne podobieństwo relacji, ale "Pięć lat kacetu" dla mnie było przerażające. Sam autor zachował zimną krew, czy może wszedł w rolę cwaniaka, który patrzy trochę z boku, i faktycznie tylko dlatego jego relację da się przeczytać. Przefiltrował ją przez swoją niezwykle silną osobowość. Ale wielka różnica tkwi w samej istocie tych miejsc: tak jak napisałam - oflag to nie obóz koncentracyjny.

      Usuń
    2. No tak. Dawno to czytałam i słabo pamiętam, ale "Oflag" sobie zapisałam na potem.

      Usuń