Gdyby małpa drapieżność wyssała z swym mlekiem,
Niezawodnie byłaby człowiekiem.
Aleksander Fredro Zapiski starucha
Bękarty wojny Tarantino to filmowa fantazja na temat żydowskiej zemsty na nazistach. Zło wyrządzone przez hitlerowców było tak absolutne, że łatwo o zrozumienie dla takiego symbolicznego odwetu. Nawet jeśli scena płonącego kina wypełnionego ludźmi wydała mi się straszna, rozumiem potrzebę powstania tego – swoją drogą doskonałego – filmu.
A jakie uczucia towarzyszą myśli, że zwierzęta też mają do wyrównania z nami rachunki krzywd? Bo właśnie o tym jest Dymek, mesjasz zwierząt. To bezkompromisowa, czarna baśń o zemście. Zemście zwierząt na rodzaju ludzkim. Podobny temat pojawił się u Olgi Tokarczuk w Prowadź swój pług przez pole umarłych, ale był dużo subtelniej przedstawiony. Po książce Loebla czuć, że została napisana z poczucia bezsilności wobec bestialstwa ludzi, z rozpaczy wobec bezmiaru krzywdy, jakiej doświadczają zwierzęta, z potrzeby odreagowania.
Choć sama nie potrafię wymyślić lepszego, nie podoba mi się punkt wyjścia historii: pies Dymek zostaje naznaczony przez promień Białej Gwiazdy, ichniejszego boga. To wtedy uświadamia sobie, że narodził się, by doprowadzić do wyzwolenia zwierząt i całej Ziemi spod niszczycielskiego panowania człowieka. Jego motywacja jest więc, przynajmniej początkowo, zewnętrzna, a do tego teologiczna. A teologia, jak to teologia, nie trzyma się kupy – bo i jak.
Nie wiem, w jakim celu Loebl wprowadza między Dymkiem a Chrystusem tyle analogii? Przypuszczam, że Jezus jest w jakiś sposób ważny dla autora, ale generalnie te odniesienia (uzdrawianie, 12 towarzyszy) niewiele wnoszą do głównego wątku. Wszak Dymek od początku jest „Chrystusem z karabinem na ramieniu". Nie kryje, że uważa ludzkość za plagę, odpowiedzialną za umieranie planety, a jego misją jest unicestwienie tej plagi.
Jeżeli za wyższy cel uznamy przetrwanie żywej planety, to biorąc pod uwagę tempo spustoszeń
dokonywanych w imię rozwoju cywilizacji, pomysł z zabiciem wszystkich ludzi jest całkiem, całkiem. I od momentu pojawienia się tej idei, chociaż jest to całkowicie wbrew lojalności gatunkowej i instynktowi samozachowawczemu, czytelnik się naprawdę wciąga: czy zwierzętom się uda? Jak dokonają eksterminacji? I co same będą jeść, skoro według doktryny mesjasza nie mogą krzywdzić siebie nawzajem?
No właśnie, tu jest, za przeproszeniem, Dymku, kolejny pies pogrzebany. Mesjasz, a więc chyba też i autor, sam nie ma klarownej wizji zwierzęcego raju na ziemi, jaki nastanie po uśmierceniu ludzkości. Nie ma niestety rozważań na ten temat, są tylko wzmianki. Może siły witalne będą czerpane bezpośrednio od Białej Gwiazdy? Może wystarczy mięso zabitych ludzi? A jakby tak wprowadzić hodowlę przemysłową ludzi? Co? Okropność? Spokojnie, to przecież tylko odwrócenie ról.
Tak czy siak pomysł jest świetny i czyta się to dobrze – pomijając, że tekst nie doczekał się redakcji, korekty i porządniejszego wydania. Tylko szkoda, że książeczka liczy niespełna 150 stron, bo jest to temat na powieść dużo głębszą i obszerniejszą.
Moja ocena: 4/6
BiblioNETka: 4/6
Dymek, mesjasz zwierząt / Bogdan Loebl, wyd. II, Grupa M-D-M, 2012.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz