Wywiad rzeka z jedną z najbardziej znanych polskich feministek, literaturoznawczynią i amerykanistką jest jak spokojna rozmowa o rzeczach zasadniczych z punktu wiedzenia polskich kobiet. I to większości polskich kobiet, nie tylko warszawianek z korporacji czy – żyjących w wysublimowanych wymiarach duchowych – uniwersyteckich humanistek. I jest to dyskusja miejscami pasjonująca.
Początkowe partie książki to głównie opowieść o tym, skąd się biorą feministki, a konkretnie ta jedna. Gdzie sięgają jej korzenie, kto jej dał / podcinał skrzydła. Rzecz robi się ciekawsza, gdy Graff opowiada o swoich latach studenckich, spędzonych w USA i Anglii. Jeśli ktoś lubi porównywać i rozbierać na części nasz i zaoceaniczny system kształcenia wyższego, otrzyma pełną satysfakcję. Potem powrót do Polski, praca naukowa, zaangażowanie w ruch feministyczny i życie rodzinne (bo i feministki miewają takowe). A we wszystko to wpleciony kurs feminizmu dla początkujących: historia ruchu, współczesne nurty i cele, polskie realia oraz omówienie dotychczasowej twórczości publicystycznej Graff.
Z mojego punktu widzenia najciekawsze były fragmenty porównujące pracę reprodukcyjną (wychowywanie dzieci) z pracą produkcyjną. Dość rewolucyjne jest już samo nazwanie wychowywania "pracą", zamiast tradycyjnego "siedzi se baba w domu". Na ten temat jest Matka feministka, która oczywiście domaga się przeczytania.
Autentyczną wartość tej rozmowy stanowi niewątpliwe fakt, że Graff mówi o rzeczach, które zbadała dogłębnie, przebijając się sumiennie przez tony książek, jeżdżąc na konferencje, rozmawiając z masą kobiet.
Niekiedy jednak – pewnie jak każdemu z nas – zdarza jej się mówić z niezachwianą pewnością o rzeczach, o których ma nikłe pojęcie. I tak z definicji pojęcia "poliamoria" zapamiętała jedynie, że chodzi o puszczalstwo, ale umknęło jej, że rozpusta ta ma ściśle określone zasady. Zdumiała mnie też niebotycznie, wręcz zbulwersowała opinią, że Tom Waits nie umie śpiewać, że temu artyście dostępne są jedynie rejony ochrypłej melorecytacji. Na Swaroga, tak może stwierdzić tylko ktoś, kto nigdy nie słyszał Waitsa!
Tom koncertowy (żeby nie było, że w studiu to każdy umie zaśpiewać) osobiście zada kłam tej krzywdzącej opinii:
Ale tego typu wpadki są odosobnione i nie umniejszają siły erudycji Agnieszki Graff. Lektura wysoce pożyteczna!
I jeszcze w roli deseru cytacik miły sercom czytających:
Po prostu głęboko wierzę, że ktoś, kto w ciągu semestru przeczyta kilka tysięcy stron dobrej literatury, od Jamesa po Hemingwaya, pod koniec tego procesu będzie ciekawszą, bardziej skomplikowaną osobą.
Miłego czytania wszystkim coraz bardziej skomplikowanym!
Moja ocena: 5/6
BiblioNETka: 5,09/6
Graff: Jestem stąd / Agnieszka Graff, Sutowski Michał, wyd. Wydawnictwo Krytyki Politycznej, Warszawa 2014.
Brzmi bardzo ciekawie.
OdpowiedzUsuńDla feministek pozycja obowiązkowa, jak się zdaje.
Dopisuję do listy :)
Na pewno warto przeczytać, jeśli się dopiero zaczyna interesować feminizmem, tak jak ja. Jeśli masz za sobą jakieś ogólne, przekrojowe lektury, to pewnie lepiej sięgnąć po konkret, chociażby tę wspominaną "Matkę feministkę".
UsuńJestem przekonany, że osoby, które stereotypowo postrzegają feministki, tak czy tak nie zwrócą uwagę na żadne zmiany wizerunku. W najlepszym wypadku potraktują Graff jako wyjątek. Co nie zmienia faktu, że takie książki są potrzebne.
OdpowiedzUsuńA co do Waitsa... Ja go bardzo, bardzo lubię, ale jestem w stanie zgodzić się w tym punkcie. To jest ochrypła melorecytacja, ale nie ma w tym nic złego.
No tak, to stały problem książek mających zmieniać czy rozszerzać światopogląd. Ile osób o stereotypowych poglądach przeczyta publikację? Mało. Jeszcze mniej zrobi to bez uprzedzeń, a garstka wyciągnie sensowne wnioski.
UsuńNo, patrz, dla mnie Tom ś p i e w a, i to cudownie. Nawet gdy ryczy. Ach, jak on potrafi ryknąć!
Zgodzę się, że książki takie jak Graff nie są czytane przez "typowych Polaków". Ale nie sądzę, żeby do nich były tak naprawdę kierowane. Myślę, że ich odbiorcami są/powinni być tzw. liderzy społeczni - osoby, które poprzez formalne i nieformalne działania, a także poprzez własny przykład, powoli zmieniają rzeczywistość, powoli oddziaływują na "typowych".
OdpowiedzUsuńKropla drąży skałę. Patrząc na ostatnie około 100 lat w kulturze europejskiej drąży skutecznie, choć faktycznie powoli, i mimo, że wiele już feministki osiągnęły (i brawo!),to niestety jeszcze dłuuuga droga do podstawy skały.
A co do Waitsa, to zdecydowanie potrafi tęż śpiewać przystępniej: https://www.youtube.com/watch?v=p1nqSxybeuI
Ten niemal kobiecy głos, to też Tom! Z ostatniego albumu, czyli 2011 roku. Można też posłuchać jego pierwszej płyty Closing Time z 1973, gdzie śpiewał, po prostu śpiewał, i to jak śpiewał!
Rzeczywiście, dość często wybiera melorecytację, ale na ogół śpiewa i jest to śpiew alikwotowy (https://pl.wikipedia.org/wiki/%C5%9Apiew_alikwotowy), a w każdym razie bardzo do niego zbliżony.
Tzw. liderzy opinii? Zgadzam się, że od takich osób może iść "dobra nowina". Ale wyobrażam sobie też nieboraka, który choć z mlekiem matki wyssał straszne pierdoły, ma jakoś tam naoliwione trybiki i trafia, choćby przypadkiem, na dobrą kiążkę, która mu odmyka różne klapki.
UsuńCieszę się, że z Tomem wyszło na moje :-) Oczywiście jeśli ktoś chce się z NaLwyBy spierać, zachęcam ;-) Dzięki za tę piosenkę. Doskonale wspaniała i przejmująco ZAŚPIEWANA.