Od kilku miesięcy wykańcza mnie nowy projekt pt. człowiek. Choć jeszcze mały, to już nadspodziewanie wymagający, stąd posucha blogowa. I tak dobrze, że czytać mi daje, minidyktator.
W poszukiwaniu przeciwwagi dla wyczerpującego i jakże babskiego inkubowania czytam sobie a to Ojca chrzestnego, a to Recydywistę Vonneguta, tudzież Zbrodniarza i dziewczynę Witkowskiego (bozieńko, ta Michaśka, sam urok i wdzięk na dokładkę – love!).
Koniec końców musiał mnie znęcić Tony Halik, specjalista od przygód tradycyjnie postrzeganych jako wielce męskie: strzelania, umierania na malarię lub z pragnienia, uczestniczenia w wojnach plemiennych, wiosłowania cieknącą dłubanką wśród piranii, płaszczek, boa i innych krokodyli.
Czytam i oczom nie wierzę. Jakie to jest dobre literacko! Jak świetnie udokumentowane! A podejście Tony'ego Halika do ludzi, których opisuje, wciąż może być wzorem dla podróżników. Zero egzaltacji, zero protekcjonalizmu, próba najgłębszego zrozumienia kultur tak innych od europejskiej. I ta intuicja, która umożliwiała mu nawiązanie kontaktu i zdobycie zaufania przedstawicieli naprawdę archaicznych społeczności. Mówi o tym tak: Istnieje chyba szósty zmysł, który ułatwia przekazywanie myśli albo przewiduje reakcje innych ludzi, jakiekolwiek byłby ich języki czy kultura. Wszystkie plemiona archaiczne są o wiele bardziej wrażliwe w odbieraniu owych "komunikatów". Jeden mimowolny odruch nienawiści, strachu, wstrętu lub sympatii zostaje natychmiast zrozumiany. Tony Halik był równie wrażliwy na ten prastary język – tylko to pozwoliło mu przeżyć w selwie.
Pomocne były również nieprzeciętne zdolności lingwistyczne podróżnika – np. przybywał gdzieś znając tylko najważniejsze w tej sytuacji słowo przyjaciel, a po krótki czasie mógł do pewnego stopnia poznać system wierzeń, wysłuchując opowieści szamanów. Na serio się zastanawiam, w jakim języku autor myślał? Był Polakiem ożenionym z Francuzką – czyli językiem domowym był pewnie francuski. Mieszkał w Argentynie i książki oraz teksty do gazet pisał po hiszpańsku. A może po kilku miesiącach wśród Indian i tak zaczynał myśleć w ich narzeczu?
Z kamera i strzelbą... opisuje podróż na terytoria dwóch plemion brazylijskich, którą podróżnik odbył wraz z pierwszą żoną Pierrette w latach 50. Najpierw dotarli rzeką Araguaią na terytoria względnie przyjaznych Inanów, następnie pieszo przedzierali się przez pustynne obszary w poszukiwaniu kontaktu z Szawantami, którzy podobno już złagodnieli, a nawet nie zabijają [białych] bez powodu. Obie te grupy ugościły małżeństwo Halików, chociaż dla większości członków plemion był to pierwszy kontakt z białym człowiekiem.
Czy istnieją jeszcze podróżnicy działający tak jak polski globtroter? Halik miał nader skąpe informacje o ludach, które chciał pokazać światu, i tym, co czeka go w głuszy. Nie mogło być inaczej, skoro często był pierwszym przedstawicielem zachodniej kultury, który docierał na dane terytorium. Dysponował jedynie prymitywnym sprzętem i nie miał pieniędzy na tragarzy. Co za tym idzie jadł, jeśli znalazł / upolował jedzenie. Bez GPS-u, bez liofilizowanej żywności, bez możliwości wezwania pomocy, musiał opierać się na swojej rozległej wiedzy o dżungli brazylijskiej i instynkcie przetrwania. Świadomie ryzykował życie, ale przecież był r e p o r t e r e m i czuł nieustanny głód przygody.
Jak to możliwe, że mając takie piękne tradycje literatury podróżniczej, masowo zachwycamy się błazeństwami silącego się na dowcip pana w hawajskich koszulach?
Z kamerą i strzelbą przez Mato Grosso / Antonio Halik, tłum. Teresa Marzyńska, wyd. Glob, 1986.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz