sobota, 17 października 2015

Ryszard Horowitz "Życie niebywałe: wspomnienia fotokompozytora"

http://www.a4b-tracking.com/pl/stat-click-text-link/82/1331/aHR0cHM6Ly9tYWRib29rcy5wbC96eWNpZS1uaWVieXdhbGU%252FZnJvbT1saXN0aW5nJmNhbXBhaWduLWlkPTE0
Krakusy! Jeśli chcecie sobie zrobić przyjemność, podłechtać swoje słuszne poczucie wyższości nad resztą ludzkości, utwierdzić się w – i tak już spiżowym – przekonaniu, że Kraków jest najlepszym, co wytworzyła cywilizacja człowiecza, sięgnijcie po tę autobiografię uznanego na świecie fotografika, pioniera fotokompozycji analogowej, a później cyfrowej. Chociaż Horowitz mieszkał w Krakowie tylko do 19. roku życia (z nad Wisły przeniósł się i po dziś dzień mieszka w Nowym Jorku), do tego w bardzo ciężkich czasach wojny i stalinizmu, cudownie wpisuje się w tradycję mitologizowania naszego malutkiego gródka. I ma całkiem przekonywające argumenty.


Niemniej niekrakowian też namawiam na lekturę, bo raz że o Krakowie jest głównie pierwszych 60 stron, a dwa – faktycznie artysta życiorys ma niebywały. Taki, o którym zwykło się mówić, że można by nim obdzielić kilka osób. Piękny człowiek. Z tych, co to trzymają się większości przykazań prof. Leszka Kołakowskiego:


Po pierwsze przyjaciele.

A poza tym: 

Cieszyć się pięknem. 

Wyzbyć się pożądliwości.

Nie mieć pretensji do świata.

Mierzyć siebie swoją własną miarą.

Zrozumieć swój świat.

Nie pouczać.

Iść na kompromisy ze sobą i światem.

Z zasady ufać ludziom.

Nie skarżyć się na życie.

Unikać rygoryzmu i fundamentalizmu.

Aż trudno uwierzyć, że wszystko zaczęło się trudnym do ogarnięcia koszmarem, którego echo nadal czasem powraca, nie tylko przy podwijaniu rękawa. Zdumiewające, że z ciemności Shoah można przejść w pełny blask. Stało się to możliwe dzięki niezrównanym rodzicom przyszłego fotografa (w książce znajdziemy klarowny przepis jak wychować wolnego, poszukującego, radosnego ducha), oddanym pedagogom (o których autor pisze z miłością i wdzięcznością) i zupełnie nieziemskiemu zestawowi towarzyszy młodych lat. Z kim to się prowadzał Rysiu? Ano między innymi z niejakim Romanem Polańskim, niejaką Romą Ligocką, tudzież Wojciechem Karolakiem czy Adamem Holendrem (przyszłym operatorem takich tam filmików – Nocny kowboj, Brooklyn Boogie itp.).

Większość wspomnień dotyczy jednak dorosłego życia w Stanach, rozwoju Horowitza jako artysty. I tu szczęśliwie autor znalazł równowagę między opisem życia prywatnego i zawodowego, zmieścił i mnóstwo ciekawostek na temat fotografii, zwłaszcza swojej indywidulanej techniki, jak i anegdot środowiskowych.

By było jeszcze lepiej, książka hojnie jest okraszona słynnymi fotokompozycjami. Patrzyłam na nie z niedowierzaniem, gdy autor uświadomił mi, że powstawały one w epoce fotografii analogowej, a więc bez użycia komputera i technologii cyfrowej! Więc gdy ktoś mi powie, że to nie jest sztuka, usłyszy "A idźze, idźze..."

Moja ocena: 5,0/6
BiblioNETka: 5,13/6

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz