piątek, 28 czerwca 2013

Piotr Kuryło "Ostatni maraton" - małe przemeblowanie

Przyczepiłem do pasa linkę z wózkiem i tak rozpocząłem mój bieg (str. 13) - w ten sposób ultramaratończyk Piotr Kuryło relacjonuje początek swojej samotnej wyprawy, podczas której pod hasłem "Bieg dla pokoju" w rok przemierzył kulę ziemską, by zwrócić uwagę na zło toczących się na świecie wojen. Relacja jest tak prosta i szczera, jak to tylko możliwe, bo taki właśnie jest jej autor, pobożny chłop z Mazur.

I tak po prostu biegnie przez świat, jak terminator. Od świtu do zmroku, a czasem i dłużej. Średnio przebiega ok. 70 km dziennie. Bez przerw na posiłki (je w biegu, o ile ma gdzie lub za co kupić jedzenie), bez względu na pogodę, z rozmaitymi kontuzjami. Niebezpiecznym pustkowiem Syberii i równie niebezpiecznymi autostradami.

I tak po prostu biegnie przez świat, jak gapa.
Wyrusza na tę wyprawę bez dopracowanego planu, jakże po polsku zakładając, że jakoś to będzie. Bez znajomości angielskiego, bez GPS-a, bez porządnego sprzętu, bez dostatecznych pieniędzy. Raz się strasznie odwadnia, raz - wręcz przeciwnie - niemal tonie, traci cały ekwipunek. Ale ma swoją wiarę i poczucie misji.

I tak po prostu biegnie przez świat, jak dobry duch. Gdy widzi ludzkie nieszczęście, odruchowo oferuje pomoc. Gdy widzi biedę, bez zastanowienia oddaje ostatnie zapasy. Gdy z zimna drętwieją mu stopy, myśli o katorżnikach. Gdy od ciężaru bagaży bolą plecy, myśli o uchodźcach. Gdy ktoś go próbuje oszukać lub jest wrogi czy złośliwy, biegacz natychmiast zaczyna się za tę osobę modlić.
Fota naszego rodzimego terminatora stąd.

Ten boży prostaczek robi na ludziach takie wrażenie, że często proponują mu nocleg, potem żegnają serdecznie jak przyjaciela, gonią samochodami, by wręczyć jedzenie lub pieniądze. Bez dobrych ludzi maratończyk nie miałby szans ukończyć tego biegu.

Określenie "dobrzy ludzie" ma nieco inne znaczenie na różnych kontynentach. Generalnie w Europie i USA to ci, którzy nie odmawiają prośbie rozbicia namiotu na ich podwórku, czasem nawet pozwalają skorzystać z prysznica. Zdarzają się też oczywiście osoby, które hojną ręką fundują Kuryle drogi sprzęt biegowy. Natomiast w Rosji Piotra niemal co dzień zaczepiają nieznajomi, by zaoferować mu nocleg i jedzenie, chociaż często sami żyją w skrajnej biedzie.

Na początku pomyślałam, że autor to kompletny naiwniak (pomysł, że bieg nikomu nieznanego Polaka może mieć wpływ na sytuację geopolityczna świata...), do tego cechujący się bardzo głęboką chłopską religijnością i, co często za tym idzie, prawicowym światopoglądem. Ale potem biegacz mnie ujął i wzruszył. [...] najpiękniejszą rzeczą, jaką dostałem, jest kubek. Zwykły kubek, w którym była gorąca herbata. Podarowała mi go nieznajoma kobieta podczas ulewy. [...] Kiedyś, gdy stanę przed Bogiem, nie zapytam mnie On, ile razy odmówiłem różaniec. Nie przepyta mnie ze znajomości Biblii. Będzie go jedynie interesowało to, jak dużo takich kubków podarowałem potrzebującym.

Świata nie zmienił, światy wielu spotkanych po drodze osób trochę przemeblował.

O innych wyczynach Piotra Kuryły możecie przeczytać na jego stronie.

Moja ocena: 5/6
Biblionetka: 5,13/6

Ostatni maraton / Piotr Kuryło ; wyd. Bezdroża, 2012.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz