sobota, 26 lipca 2014

David Mitchell "Tysiąc jesieni Jacoba de Zoeta", czyli go! go! Jacob

Sztuczna wysepka u brzegów Nagasaki, pełniąca funkcję cudzoziemskiej faktorii handlowej. Rok 1800. Młody rudzielec i stary lekarz stoją choć wcale by nie musieli na dachu wieży ostrzeliwanej z armat pokładowych angielskiej fregaty Helios. Stary stoi, bo stoi młody, młody stoi, bo nad nim powiewa holenderska flaga. Ten trójkolorowy obrusik nie zginąłby za ciebie przekonuje doktor, ale już nie mogą się wycofać. Takie sceny są dla mnie sercem i sensem literatury.

Żeby nie było nieporozumień ten epizod wcale nie jest podniosły, nie jest bohaterski. Gdy przeczytacie do końca, dowiecie się, że chodzi w nim o to samo, co w całej powieści. Na ile my decydujemy, na ile działa przypadek, a może w pierwszej kolejności jesteśmy więźniami konwenansów? Czy jesteśmy chirurgiem, czy jedynie podawanym przez instrumentariuszkę wacikiem? Czy chcieć na serio równa się móc? Czy szlachetność doczeka się owacji, a zło dostanie bęcki? A może życie jest partią go i wygrywa najprzebieglejszy strateg?

Książka ma ponad 600 stron, na których autor wykreował świat faktorii handlowej Dejima i miasta Nagasaki oraz posępnego górskiego klasztoru o tajemniczej regule. Bez obaw, nie ma przysłowiowych długich opisów przyrody. Świat zewnętrzny w dużej mierze zbudował Mitchell z haikupodobnych zmysłowych impresji. Czytając, widziałam stępione upałem kolory, czułam dziwaczne mieszanki zapachów.

Autor nie skupił się jednak na opisie miejsc. Interesowała go głównie różnorodność ludzkich typów i badanie rozmaitych konfiguracji, w jakich się mogą znaleźć względem siebie. Pasjonujące są zwłaszcza te momenty, gdy spotykają się przedstawiciele feudalnej, niemal całkowicie zamkniętej dla cudzoziemców Japonii z zamorskimi diabłami.

Tytułowy bohater, młody, inteligentny idealista, rzucony przez los tysiące mil morskich od rodzinnej Holandii, od pierwszych dni traktuje przymusowy pobyt u wybrzeży Japonii, jako okazję do poznania egzotycznej kultury. Docenia jej bogactwo i wyrafinowanie. Uczy się kluczyć w labiryncie japońskiej etykiety nie gorzej niż poruszać się po cuchnącym błotku korupcji Holenderskiej Kompanii Wschodnioindyjskiej. Pokochałam Jacoba jako niezwykły konglomerat mądrości, szlachetności i naiwność. Gorąco mu kibicowałam.

W tej soczystej książce podobało mi się wszystko: od tytułu i okładki, przez objętość, rozkład akcentów i prowadzenie akcji. Można by się trochę czepiać przegiętego wątku straszliwego klasztoru, ale prawdopodobnie i to jest świadome (jak wszystko w tej książce) nawiązanie do japońskich opowieści grozy. Kolejnym argumentem za natychmiastowym nabyciem i przeczytaniem Tysiąca jesieni jest fakt, że podczas lektury nie zrobiłam ani jednej notatki nie było na to czasu.

PS Pojawiają się głosy, że ta powieść do pięt nie dorasta Atlasowi chmur. Możliwe. Na szczęście Tysiąc jesieni jest moim pierwszym kontaktem z panem Mitchellem, więc czytałam prawie bez oczekiwań. Rita z Zatytułowanego zanęciła, pisząc o scenie niezwykłego porodu (jak pisałam, wyłapuję takie wątki), a potem tomiszcze entuzjastycznie przyjęła moja mama, a zbieżność naszych gustów jest niemal stuprocentowa. Oczywiście w tej sytuacji przeczytanie Atlasu staje się palącą potrzebą. Tylko, czy teraz nie mam wobec tej książki zbyt dużych oczekiwań...

Moja ocena: 5,5/6
BiblioNETka: 4,95/6

4 komentarze:

  1. Gdy pierwszy raz usłyszałam o tej książce, od razu wiedziałam, że to coś idealnie dla mnie. W dodatku każda kolejna recenzja przeczytana na jej temat mnie w tym utwierdza :) I tak, mnie także urzekła okładka :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witam na moim blogu Zatracona! A zobacz, jaka piękna jest okładka oryginalna! http://www.japansociety.org.uk/17668/the-thousand-autumns-of-jacob-de-zoet/

      Usuń
  2. Twoje PS chyba najlepiej podsumowuje moje wrażenia, po prostu miałam bardzo wysokie oczekiwania po sławetnym "Atlasie...", i stąd rozczarowanie. Ale wierzę, że książka ta może się podobać, pod warunkiem, że nie ma się tak poprzewracane w głowie jak ja:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja po prostu odczekam i przeczytam coś innego Mitchella, jak już mi się wrażenia z "Tysiąca jesieni" zatrą.

      Usuń