niedziela, 7 sierpnia 2016

Pakiecik i pasztecik, czyli 7 wspaniałych książek dla maluszka i 1 niewypalik

Pierwszej biblioteczki z definicji nie da się odziedziczyć po starszym rodzeństwie, bo dobra książka dla maluszka to taka, która zostaje zaczytana na strzępy. Dlatego najmłodszej latorośli pieczołowicie (jak mi się zdawało) wybrałam zupełnie nowy poniższy pakiecik startowy.


Chciałam, by córeczka dostała książki, które również dla mnie w większości będą nowościami. W końcu te najcudowniejsze, zdaniem dziecka, pozycje czyta się wielokrotnie i intensywnie, oh, jak je się czyta, po stokroć się czyta! Zdecydowanie nie miałabym nerwów, by po raz trzeci wałkować dokoluśka Kamyczka. Obkukując rynek książki dziecięcej w poszukiwaniu skarbów, kierowałam się recenzjami z blogów i zestawieniami z rozmaitych portali. Ta strategia, jak zwykle, była całkiem skuteczna, ale jeden zbuk się i tak trafił. Zostawię go na koniec wpisu, oczywiście.




1

Tydzień Krecika il. K. & Z. Miler, tekst M. Strzałkowska, wyd. Bajka

Wdzięku Krecika nie trzeba specjalnie reklamować. Książka ma prześliczne ilustracje, lekko zgaszone kolory i sporo szczegółów do pokazywania palusiem. Dla mojej wsiowej dzieciny ogrodowe prace Krecika nie będą abstrakcją, a przy okazji pozna dni tygodnia. Bezpretensjonalnie zrymowała podpisy mistrzowska Strzałkowska. Do tego książeczka solidnie wydana, a przy tym bardzo lekka. Ideał.


2
Już jadę Herve Tullet, wyd. Babaryba

Ten Tullet to gruba ryba w świecie książki dziecięcej. A wszystko dzięki inwencji twórczej. Prosta historyjka, prymitywne i równocześnie wdzięczne rysunki oraz nietuzinkowa forma książki sprawiają, że małe łapki same się po książeczkę wyciągają.


3
Ciastko Maksa il. E. Eriksson, tekst B. Lindgren, wyd. Zakamarki

Maks jest tak fajny, że zrobiłam dla niego wyjątek i kupiłam kolejny raz. Urocza fabuła i GENIALNE ilustracje! Ta mimika! I chłopca, i pieska. Czuję, że mogę bez obrzydzenia przeczytać to kolejnych 150 razy.


4
Pomelo i kolory il. B. Chaud, tekst. R. Badescu, wyd. Zakamarki

Tego różowego jegomościa znam z innych tomów i mam o nim jak najlepsze zdanie. Także tym razem słonik nie zawodzi. Macie w domu takie uczące kolorów książeczki harmonijki, gdzie czerwony obowiązkowo ilustruje jabłko, a żółty na 100% będzie zobrazowany cytryną? To je wyrzućcie i łapcie Pomela. Np. róż  a jest to róż absolutny  poznajemy na przykładzie pośladków Pomela. Żółte, jak widać poniżej, są nie tylko cytryny...



5 i 6

Bęc! i Plask! Jo Lodge, wyd. Olesiejuk

Bardzo wdzięczne ruchome książeczki z przesympatyczną i charakterystyczną kreską Jo Lodge. Z całej serii na chybił trafił wybrałam te dwie: z sową gapą i z defekującą krową, jak się okazało podczas lektury. Cóż, samo życie. Aż szkoda, że te cudeńka córeńka potarga w pierwszej kolejności.




7
Naciśnij mnie Herve Tullet, wyd. Babaryba

Twarda oprawa, spory format, a w środku? W środku kropki. Tylko kropki. Ale one żyją! Uwaga, nie sposób się im oprzeć! Nawet dorośli ulegają hipnotycznej sile i robią, co kropki każą. I kropka.




oraz na koniec ta dziwność

Lala Lolka, Katarzyna Bogucka, wyd. Ładne Halo

Lalę Lolka kupiłam, bo w piątce swoich ulubionych książek wymieniła ją pani z bloga Lupus Libri. Trudno nie zaufać osobie w tak ładnej bluzce, przyznacie? Strona graficzna bardzo mocno nawiązuje do ilustracji sprzed lat. Ciuchy i wystrój wnętrz również z lat bodajże 60. Stają mi przed oczami murale na obłażącym tynku reklamujące wyroby Polleny Urody. Faktycznie to może się podobać. Pech chciał, że nie lubię takiej kolorystyki, spotykanej dziś głównie na owijkach najtańszego papieru toaletowego. Wolę też jeśli ludzie mają tylko dwie dziurki w nosie. Ale muszę przyznać, poszczególne plansze robiły fajne wrażenie. Zresztą nie mi mają się podobać. Dla synka 5-latka obrazki były w porządku. Będę w tej sprawie prowadzić dalsze badania.

Gorzej z treścią. Rozchodzi się o to, że chłopiec lubi się bawić lalką i co świat na to. Kwestia ta była już prezentowana w kilku dziecięcych książkach. Natychmiast przychodzi do głowy świetna pozycja Igor i lalki, gdzie temat podano lekko i subtelnie. W Lali Lolka wszystko to powiedziane jest nieznośnie wprost. Bardziej topornie już nie można. I nie wiem, czy to celowy zabieg, że wszyscy dorośli to idioci? Na czele z mamuńcią, totalną kretynką, która regularnie spóźnia się do pracy, gdyż co rano ogarnia ją niemoc decyzyjna, dotycząca tego, co ma wrzucić na grzbiet.

Autorka porwała się też na rym. Wyszło jej to nierówno. Momentami niemal osiąga Brzechwowską potoczystość, znaną np. z Pchły Szachrajki, ale równie często sięga po siekierę:
"Prawie metr mam wysokości,
Dużo w sobie wrażliwości."
deklaruje główny bohater. Fuj!

Książka jest wydana z najwyższą starannością: płócienny grzbiet, dobry papier, z pietyzmem oddane oldschoolowe kolorki. Wydawca prawdopodobnie tak zachwycił się stroną wizualną, że nie chciał dostrzec mankamentów treści. Niestety świetne pod każdym względem książki autorskie to rzadkość. Przypomina mi się smuteczek, z jakim ogląda się Asteriksy samego Uderzo wydane po śmierci Goscinnego czy bajeczny wizualnie, lecz fabularnie nudny jak flaczki z podwójnym olejem cykl o Elmerze, słoniu w kratkę.

2 komentarze:

  1. Odpowiedzi
    1. Teraz (11-miesięczny dzidzior) rządzi Maks, a książeczki z ruchomymi elementami już się "zaczytały" :-)

      Usuń