Neapol, XVII wiek, lud burzy się w sposób krwawy, a główny bohater, wydawca pierwszej lokalnej gazety, szeroko relacjonuje nam aktualne wydarzenia, plus wylewnie przedstawia swoją biografię i wplata w to jeszcze mnóstwo innych historii. Wspaniale snuta, soczysta opowieść. Książka gruba aż miło, do leniwego rozkoszowania się. Czyli czytacze akordowcy (52/rok) niech trzymają się od niej z daleka...
I jak najbardziej IRYTUJACA książka roku
Na szczyt podium w tej kategorii wdarła się przebojem "najgłośniejsza amerykańska powieść roku" - Małe życie Hanyai Yanagihary. Wiem, wiem, "wybitna", "porywająca", ta... Na początku faktycznie taka jest. I właśnie dlatego tak mnie wkurzyła!
Jest świetna, póki przedstawia nam czterech młodych bohaterów, przyjaciół wchodzących w dorosłe życie i przebijających się do elit Nowego Jorku. Ale w jakiejś jednej trzeciej konstrukcja się załamuje i autorka wyraźnie zaczyna faworyzować jednego z chłopaków. Koniec końców trzej pozostali bohaterowie, którzy zaczęli już mnie obchodzić, przewijają się tylko na drugim i trzecim planie. Do tego ten wyróżniony ma tajemnicę. Od początku wiadomo, że to nic wesołego. Pisarka, wykorzystując chorą ciekawość właściwą homo sapiens, podsyca nasze zainteresowanie, dawkując powolutku okrutne wspomnienia bohatera. Koniec końców poziom makabry zaczyna budzić zwykły niesmak.
Najgorsze jednak dopiero przed nami. Przez jakieś 300 ostatnich stron bohaterowie naprzemiennie a) płaczą ze wzruszenia, b) przepraszają się c) zapewniają głównego bohatera, że jest najcudowniejszą osobą, jaką spotkali w życiu d) ujmują w dłonie twarz towarzysza i składają na niej delikatne pocałunki (no, autentycznie!) i e) biesiadują w zmieniającej się scenerii, w dużej grupie przyjaciół, którzy zawsze są gotowi przylecieć na drugi koniec świata, by wziąć udział w przyjacielskiej nasiadówce.
No i jak tu się nie zirytować? Yanagihara potrafi pisać niezwykle błyskotliwie, tworzone przez nią portrety psychologiczne przypominały mi te z Philipa Rotha, a w Małym Życiu w sumie mami nas wyrafinowaną przystawką, a potem serwuje sadystyczno-harlequinowy pasztet. Czy ktoś z was też miał takie odczucia?
Niemniej czekam na jej następną powieść i mam nadzieję, że zmieni redaktorkę.
J jak JEZUS MARIA! Jakimś cudem przez tyle lat czytania nie sięgnęłam nigdy po książki Krystyny Kofty. Miałam w głowie obraz pisarki ważnej, poczytnej, zaangażowanej, feministycznej, a mimo to jakoś mi do niej nie było spieszno. I słusznie... Bo nie ma się do czego spieszyć.
Jej autobiografia pt. Kobieta zbuntowana to kuriozalny przykład egotyzmu i mitomani w formie czystej. Obecna pozycja pisarki wydaje się być jedynie wynikiem nachalnej autoreklamy, co też jest swojego rodzaju sztuką. Jezus Maria! ktoś się na to łapie?

Cdn. w bliskiej przyszłości.
"Solfatara" jest świetna, ale u mnie poszła w dwa (wolne) dni! Nie mogłam się oderwać.
OdpowiedzUsuńTa lektura jest jak spotkanie ze świetnym gawędziarzem, prawda?
UsuńDodatkowo bardzo zaintrygowałą mnie szlachetna postać Stefana Ligęzy z tej książki i okazało się, że nie tylko mnie: https://www.youtube.com/watch?v=YGULAN8G2nM Można więc poznać jego dalsze losy!