wtorek, 3 stycznia 2017

Rzucam Stefana, czyli noworoczny alfabet, cz. 2


E jak EPISTOLOGRAFIA Przez cały rok tylko 1 tom korespondencji, chociaż bardzo lubię tę formę podglądactwa.

Jestem fanką czytników, ale przyznaję, że tu InkBook poległ. Listy niezapomniane pod redakcją Shauna Ushera to książka, która powinna być czytana w papierze. Tradycyjny list wszak ma fizyczną postać, która sama w sobie jest ważną częścią przekazu, i papierowe wydanie książki na pewno lepiej przybliża oryginały niż e-papier.

Ten wychwalany (np. na Wiekim Buku) zbiór korespondencji nie porwał mnie jednak też z drugiego powodu na ogół nie miałam żadnego stosunku emocjonalnego do korespondentów. Gdyby przepis na ciasteczka wysłała, dajmy na to, Anda Rottenberg do Zdzisława Beksińskiego, przejęłabym się, może nawet wypróbowała przepis. Ale jakaś królowa angielska do jakiegoś prezydenta USA? A co mnie to!

Podczas lektury korespondencji Gai i Jacka Kuroniów, zaplanowanej na 2017, obojętność raczej mi nie grozi.



F jak FANTASTYKA (a konkretnie SF)
Bardzo mi się na tym polu poszczęściło w ubiegłym roku. Nabieram przekonania, że George R. R. Martin nigdy mnie nie rozczaruje (w przeciwieństwie do niektórych królów... Tak, tak, o panu mówię panie King! patrz pod G). Nie wiem, jak tam się sprawują firmowane przez niego zbiory opowiadań, ale jego własne dzieła są cudowne! W tym roku przeczytałam doskonale skonstruowaną i jak zawsze oparta na niezwykle oryginalnym pomyśle historię opuszczonej planety, stworzonej na potrzeby kosmicznego festiwalu Światło się mroczy.

Świetnie czytało się Marsjanina, a pierwsze spotkanie z Anną Kańtoch też uznaję za udane. Muszę jednak sięgnąć po którąś z jej powieści, bo przy Światach Dantego przypomniałam sobie jak bardzo nie lubię opowiadań.


G jak GRUBASKI, czyli moje ulubione książki, takie powiedzmy od 500 stron wzwyż, w tym roku obrodziły. Było to oczywiście technicznie możliwe dzięki kochanemu czytnikowi. Jakub Żulczyk Radio Armageddon 544 str., Sarah Waters Za ścianą 656, Maciej Hen Solfatara 800, Hanya Yanagihara Małe życie 800, Stephen King Bastion 1166. Gdzieżbym się woziła z takimi cegłami w papierze!

Ten ogromny King zalazł mi za skórę. Otóż Kinga czytałam sporo w pacholęctwie. Odkąd mam dowód, sięgam po coś Kingowskiego co kilka lat, licząc na ponowne przeżycie tego niepowtarzalnego dreszczyku. Za gardło kilka razy chwycił mnie Łowca snów i nie mogłam się oderwać od dwóch minipowieści z tomu Czarna bezgwiezdna noc. Jednak większość lektur rozczarowuje (Sklepik z marzeniami, Joyland, Roland, Rose Madder).

Rozochocona rankingiem Łukasza Orbitowskiego dzieł wszystkich Kinga, znów oddałam mistrzowi kilka godzin mojego czasu. Bastion znalazła się na 10. miejscu wzmiankowanego rankingu. Po lekturze tak wysokie miejsce jest dla mnie całkowicie niezrozumiałe...

Postapokaliptyczna powieść rozgrywa się oczywiście w Stanach. Jest zgryźliwy bakcyl, produk ściśle tajnego wojskowego projektu, który jakoś się rozpełz po świecie. Jest obowiązkowy sympatyczny, inteligentny i charyzmatyczny główny bohater po ciężkich przejściach, na którym otoczenie się jakoś do tej pory nie wyznało, ale on teraz pokaże, na co go stać. Na dokładkę jest przewidywalny wątek romantyczny. Cała powieść okazała się schematyczna i przegadana. Do tego rozlazła się w środku i nie mogła ruszyć z akcją. 1166 stron, panie King to chyba było nasze ostatnie spotkanie...

Przy sprzyjających wiatrach cdn. jutro. Zapraszam!

PS. - Jeszcze o Listach niezapomnianych: Jeja, jak królowa Elżbieta paskudnie pisze! Oj, Elu, Elu, a Korona tyle poświęciła, byś miała lekcje z kaligrafii - wstyd!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz