
Spartanie oblegają Ateny. Małoletni narrator relacjonuje nam okrucieństwa wojny, poszczególne stadia powolnej śmierci mieszkańców od zarazy (niektórzy z nich wybierali samobójstwo i rzucali się do studni – bardzo elegancko z ich strony, bo przynajmniej przestawali wymiotować krwią) i śmierć obojga rodziców. Później jest tylko gorzej: niewola, groźby uśmiercenia (bezinteresownego lub jako ofiary złożonej bogom), pozostawianie niemowląt w górach na pastwę losu oraz lis wyjadający na żywca wnętrzności spartańskiego chłopca (I tu narysujesz tłustego, oblizującego się z zadowoleniem liska – powiedział autor do ilustratorki). Tak jakby Deary naczytał się Dziejów Greków i Rzymian Kubiaka, ale całkowicie zignorował piękno – zostawił samą gorycz Europy.
Nie było przezabawnie, nie było nawet rubasznie jak w Strrrasznej historii, nie było pouczająco. Dzieci nie będą miały traumy, bo ostro gimnastykowałam się umysłowo, na bieżąco cenzurując makabreskę. Nie mogę mieć pretensji do wydawnictwa, bo nikt wprost nie napisał, że to książka dla dzieci. Ale wiele na to wskazywało. A wystarczyłaby krótka adnotacja w stylu: Zabawa jak w "Strrrasznej historii", tylko jeszcze strrraszniejsza.
Wracając do porównania z Tarantino, to raczej Wściekłe psy niż Kill Bill. I choć nie trzymam moich dzieci pod zbyt grubym kloszem i czytamy bardzo różne książki, również te nieco straszne, Mysz miejską porzuciliśmy z ulgą.
O myszy miejskiej w spartańskim domu / Terry Deary, il. Helen Flook, tłum. Anna Bańkowska-Lach, wyd. FK Olesiejuk, 2008.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz