piątek, 14 marca 2014

Kristin Hannah "Magiczna chwila"

Tak, dobrze widzisz, to czytadło. A przecież podobno piszę tylko o książkach nietuzinkowych. A więc to jest książka bardzo nietypowa dla tego bloga, si? Czyli wciąż się wszystko zgadza.

Zresztą przypuszczam, że już takiego eksperymentu nie powtórzę, bo przekonałam się po raz enty, że czytadło zawsze jest miałkie. Nawet jeśli ma świetne oceny w Biblionetce, a napis na okładce głosi szalona, promienna, tętniąca życiem. Że też ja - stara książkowa wyjadaczka - skusiłam się na taki tani trik...

Najgorsze jest to, że jak zacznę takie coś czytać, to mimo wszystkich mielizn i pyłu w zębach (z tej miałkości), pruję do przodu i nie mogę się oderwać. Chyba że jest fatalnie stylistycznie - wtedy błyskawicznie wysiadam.

Magiczna chwila to schematyczny romans. Przystojni panowie mają imponująco owłosione czaszki w wytwornym kolorze stali (a'la Richard Gere, informuje nas pisarka na wypadek, gdyby ktoś - któraś - nie kojarzył tego koloru). Panie mają obowiązkowo pełne piersi i usta. Romans jest nowoczesny, więc niektóre postaci poboczne walczą z lekką nadwaga. Po pierwszym rozdziale wiesz, jak się wszystko skończy. Pisarka osiągnęła zero absolutne zaskoczenia.

Niby głównym tematem jest niezwykła terapia, dzięki której piękna i wybitna, acz nieco skompromitowana pani psychiatra pomoże wrócić na łono cywilizacji tzw. dzikiemu dziecku, dziewczynce, która wyszła z lasu w małym miasteczku na Florydzie i zachowuje się jak leśne zwierzę. To głównie mnie skłoniło do otworzenia powieści Hannah. Niestety, i tu żadnych cudów. Owa terapia polegała na tym, co intuicyjnie zrobiłaby większość osób: byciu z dzieckiem, zapewnieniu mu spokoju, czytaniu, mówieniu do niego. Z tych fragmentów przynajmniej się pośmiałam, bo rewelacyjna psychiatra (nie wiem, jak w oryginale, ale w polskim tłumaczeniu właśnie tak to wygląda) zwraca się do kilkuletniej, zahukanej podopiecznej tymi np. słowy (cytaty z pamięci, bo nie mam ochoty tego wertować): Przypuszczam, że chcesz przejrzeć moje zamiary. lub Potrafisz się z nim porozumiewać?.

Ubaw miałam też dzięki tłumaczce, która w przypisach naprowadzała mnie parę razy na różne tropy kulturowe, np. siostra Ratchett to jej zdaniem postać z filmu Lot nad kukułczym gniazdem - a co, nieprawda? Prawda! Bardzo mnie rozczarowała, nie wyjaśniając natomiast, o co chodzi w porównywaniu oskarżonego o morderstwo do O.J. Czyżby Googla nie stało?

W książce jest też opis porodu. Takie wątki śledzę, a właściwie one mnie śledzą i mi się narzucają, od kilku lat w literaturze i filmie. Chyba jeszcze nie spotkałam się z obrazem porodu, z którego by wynikało, że twórca wie, jak to wygląda w szczegółach. I to również twórczynie w moim odczuciu popełniają w tej materii błędy, choć większość może mieć przecież osobiste doświadczenia. W takim np. Janosiku pań Holland i Adamik góralka w XVIII w. rodzi w niefizjologicznej pozycji, czyli leżąc na plecach. Nie przypuszczam, żeby tak to się odbywało wówczas pod Tatrami, bo ta pozycja została bodajże w XIX w. narzucona kobietom przez lekarzy. Z kolei w Magicznej chwili kobieta prze, krzycząc, a wydawało mi się, że "albo przesz, albo się drzesz". Ale może się czepiam, może tak się da?

Jestem pewna, że dałoby się napisać fascynującą powieść na temat terapii dzikiego dziecka i reakcji społeczności małego amerykańskiego miasteczka na pojawienie się takiej niezwykłości - wystarczyłoby być Johnem Irvingiem, Stephenem Kingiem, a może Philipem Rothem.

Moja ocena: 3/6
BiblioNETka: 5,07/6

Magiczna chwila / Kristin Hannah ; tł. Magdalena Słysz ; wyd. Świat Książki, 2008.

2 komentarze:

  1. Okładka faktycznie "rasowa", a skoro dajesz 3, to znaczy że treść też.
    Co do opisu porodu, ostatnio spotkałam świetny w "Tysiącu jesienie Jacoba de Zoeta". Jest to w ogóle pierwsza scena w powieści, akcja ma miejsce w Japonii, rodzi konkubina wysokiego urzędnika. Nie może dotknąć jej lekarz, a poród jest skomplikowany - dziecko w położeniu miednicowym wklęsłym. Opis świetny, naturalistyczny do granic możliwości i do tego w książce jest nawet rycina ze starego holenderskiego podręcznika do położnictwa. Reszta książki mnie rozczarowała, ale ten poród... masakra, tym bardziej, że mój syn był ułożony poprzecznie, więc "literacko" przeżyłam to, co zostało mi zaoszczędzone przez cc.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To się świetnie składa, bo "Tysiąc jesieni" ma wkrótce do mnie dotrzeć. Mama mia! nawet współcześnie i przy prawidłowym ułożeniu dziecka poród potrafi dostarczyć wielu niezapomnianych chwil, a co dopiero taka sytuacja! Opiję się melisy, otworzę "Jesienie" i spróbuję ten poród jakoś przeżyć.

      Usuń